Pasji, z jaką obecny likwidator TVP SA w likwidacji niszczy Telewizję Biełsat nie można tłumaczyć brakiem wiedzy, czy umiejętności. To precyzyjne i metodyczne likwidowanie jednego z najważniejszych kanałów komunikacji z Białorusinami. Stacji, która stała się nie tylko najważniejszym narzędziem soft power sięgającym w głąb byłego sowieckiego imperium, ale – czego dzisiaj nie mówi nikt poza byłymi pracownikami stacji oraz jej założycielką Agnieszką Romaszewską-Guzy – także domem dla pracujących tam Białorusinów i jedyną wyspą normalności, w kraju tak totalitarnym, że trudno byłoby go opisać nawet Orwell’owi, czy Huxlley’owi. Nie wierzycie?
Dzisiaj trudno jest porozmawiać z byłym pracownikiem Biełsatu, jeszcze trudniej z tym, który pozostał w stacji. Choć jeszcze dwa lata temu mieliśmy świetny kontakt – oni robili telewizję na Białoruś, ja pracowałem w anglojęzycznej stacji, która pokazywała Europę, szczególnie wschodnią, z perepsktywy polskiej racji stanu. Mieliśmy przynajmniej kilka silnych płaszczyzn współpracy z doskonale zbudowaną siecią biełsatowskich korespondentów i dziennikarzy, przed którymi złożona sytuacja na Białorusi i w Rosji nie miały tajemnic. Po napaści Rosji na Ukrainę skończyły się – nie tylko moje – możliwości i znajomości rozszyfrowywania kremlowskiej i mińskiej propagandy. Coraz rzadziej dzwoniłem do nielicznych Rosjan, dziennikarzy których znałem jeszcze z dzwnych czasów. Z czasem telefony ustały w ogóle – rozumiałem to, w końcu jako dziennikarz natowski relacjonujący wojnę na Ukrainie stałem się wrogiem publicznym Moskwy, z którym kontakt mógł skończyć się oskarżeniem przynajmniej o szpiegostwo i zdradę państwa.
Więcej niż telewizja
Biełsat pozostawał jasnym punktem w tej całej złożonej sytuacji państwa, chyba jedynego w Europie, które formalnie będąc wolnym krajem, stało się de facto rosyjską kolonią.
Na kolegów ze stacji mogłem liczyć, kiedy chciałem znaleźć kontakt z opozycjonistą, a nawet poprosić o wykładnię tego, co działo się w tym zamkniętym dla mnie kraju. To dzięki nim udało mi się nawiązać na Ukrainie kontakt z Pułkiem Kalinowskiego, legendarnym już oddziałem Białorusinów walczących z Rosjanami po ukraińskiej stronie.
Siłą rzeczy wiedziałem również w jaki sposób moi koledzy podchodzą do „swojej” stacji telewizyjnej. Telewizji, która była dla nich czymś znacznie więcej, niż miejscem pracy. A oni sami dla siebie często więcej niż prostymi kolegami z pracy. I nie jest to bez znaczenia dla losów Biełastu, które czekały go po siłowym zajęciu TVP przez rząd Donalda Tuska.
Jeszcze do niedawna uruchomiona w 2007 roku stacja była współfinansowana przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przy wsparciu międzynarodowych donatorów. Stacja – według danych autoryzowanych przez TVP – otrzymała co najmniej 210 mln zł finansowania z budżetu państwa polskiego do 15 maja 2020. Od początku istnienia kanał korzystał ze wsparcia finansowego szeregu instytucji, m.in. Swedish International Development Cooperation Agency (SIDA), Nordyckiej Rady Ministrów, resortów dyplomacji Norwegii, Holandii, Kanady i Litwy, rządów Wielkiej Brytanii i Irlandii oraz Departamentu Stanu USA.
W marcu ub. roku niemal dwukrotnie zmniejszono dofinansowanie dla stacji z 74 mln złotych w 2023 roku do 40 mln złotych. Faktyczna likwidacja jednostki (chociaż nie marki) miała miejsce w listopadzie ub,. roku. a od marca tego roku Biełsat zaczął działać w nowym formacie, podzielony na trzy programy – białoruski Belsat, rosyjski Vot Tak i ukraiński Slava. Rozpoczęła się jego formalna likwidacja.
Stacja bez korespondentów
Dowolny mieszkający w Polsce Białorusin zapytany o to, jak dzisiaj odbiera Biełsat po zmianach najczęściej wzrusza ramionami. To nie jest ta sama telewizja, co kiedyś. Czy gorsza? Na pewno gorzej robiona – chodzi o jakość publicystyki – a przede wszystkim nie adresowana już do Białorusinów w Mińsku, a bardziej tych w Polsce. To tak radykalna zmiana, że w efekcie widownia Biełsatu spada. Jeszcze gorzej oceniają obecne strony telewizyjne internetowe i fanpage w serwisach społecznościowych. Zmiany w tym ostatnim obszarze równie źle oceniają obecne władze telewizji publicznej w likwidacji, choć same są tych zmian autorami – ale o tym za chwilę.
Co tak naprawdę zmieniło się w Biełsacie? Na pierwszy rzut oka widać odejście części korespondentów. Większość odeszła, bo stacja nie mogła im płacić.
Współpraca z jakimkolwiek medium w Europie Zachodniej jest na Białorusi zakazana. W grę wchodzi proste prawo zakazujące przyjmowania pieniędzy zza granicy. Z podobnym zakazem spotkałem się płacąc moim ukraińskim korespondentom, najczęściej czynnym żołnierzom, politykom lub współpracującym z armią wolontariuszom – tam również jest taki zakaz. Słuszny, jeżeli wziąć pod uwagę konieczność wyczyszczenia życia publicznego z niejasnych i lewych dochodów.
– Dura lex, sed lex – wyjaśniał mi jeden z nich podsuwając pomysł na wykorzystanie do płacenia pośredników, wszystko jedno, czy zarejestrowanych na Ukrainie firm, czy organizacji pozarządowych zajmujących się szeroko pojętą pomocą. – Rozumiem to prawo i trzeba go przestrzegać, inaczej nie będziemy inni, niż prorosyjscy zdrajcy.
Metoda płacenia przez pośredników stała się więc jednym z głównych narzędzi współpracy z korespondentami. Również w Biełsacie. I sytuacja była tu klarowna, bo pośrednicy nie brali dla siebie działki – po prostu przekazywali korespondentom to, co ci uczciwie wypracowali wysyłając do TVP i Biełsatu materiały, które później – z podaniem źródła, czyli najczęściej właśnie Biełsatu i TVP – powtarzały amerykańskie stacje, czy brytyjska BBC.
Więcej niż telewizja
Likwidator ustami swoich zastępców zapowiadał wprawdzie zbadanie oglądalności stacji, ale… teraz nie ma komu tego robić.
– Jak państwo chcecie ocenić oglądalność przy jednoczesnej likwidacji działu analityki? To był dział odpowiedzialny za badanie zasięgów stacji. Podobnie zwolniona została ostatnio osoba odpowiadająca za sprawy prawne i kontakt ze wszystkimi rodzinami uwięzionych. To prawniczka, która cudem wyjechała z Białorusi – pytała jeszcze niedawno w Sejmie była dyrektorka i założycielka stacji Agnieszka Romaszewska-Guzy. – Biełsat to była organizacja i środki, czyli dwa elementy umożliwiające działalność. Jeśli chcą państwo powiedzieć, że można robić więcej za mniej bez organizacji, to mówicie po prostu nieprawdę. Prawniczka, o której mówię, cudem wyjechała z Białorusi, udało się nam ją wywieźć stamtąd, po czym zwalnia się ją z pracy teraz, to powiem, że nie wiążę dalej z Biełsatem dużych nadziei.
Dzisiaj doodaje, że dziennikarze, którzy pozostali wciąż są tymi samymi dziennikarzami. Jednak pogorszyła się jakość przedstawianych informacji. Największe błędy?
– W Biełsacie brakuje wielu osób, które były istotne dla tej stacji. Zwolniono ich, przepraszam, teraz się mówi „zoptymalizowano”. Część odeszła sama – opowiada. – Nie tylko to. Biełsat nie ma już swoich doświadczonych kierowników produkcji, którzy zajmowali się wszystkim, łącznie ze wspieraniem dziennikarzy, którzy wymagali pozwolenia na pracę. Dzisiaj cała produkcja programów Biełsatu zamawiana jest w CUP (Centrum Usług Produkcyjnych, jednostka administracyjna TVP w likwidacji – przyp. red.). Biełsat to była inwestycja mająca swojego ducha i myśl przewodnią… Coś więcej, niż kanał TV ze względu na swoją specyfikę i sytuację na Białorusi. Skasowano wszystkie umowy z firmami które obsługiwały korespondentów, odeszli twórcy. Likwidacja Biełsatu to straszne koszty również dla samych pracowników. Mówię na przykład o kosztach zdrowotnych, czy lęku który towarzyszy im w związku na przykład z rodzinami, jakie pozostały w Mińsku. Kiedyś Biełsat oferował wsparcie dla nich, angażował się w sprawach więźniów białoruskich. Dzisiaj już tego nie ma. Ta telewizja karleje, rozmywa się, znika powoli. To boli, że tak mocno trwająca przez tyle lat stacja, która przetrwała tyle rządów, jest dzisiaj tak gwałtownie niszczona.
Zwolniona z wściekłością
Rzeczywiście stacja ma na swoim koncie ogromne sukcesy. W ciągu 18 lat swojego istnienia Biełsat wyprodukował prawie 200 filmów dokumentalnych, a jej produkcje otrzymały około 80 nagród na międzynarodowych festiwalach. Dziennikarze Biełsat TV od początku istnienia stacji swoje programy tworzyli w języku białoruskim, co stanowiło istotny wyróżnik stacji w medialnej przestrzeni Białorusi. Stacja pracował na rzecz popularyzacji tego języka nie tylko przez jego ciągłą obecność na antenie, lecz także propagując białoruską literaturę oraz wspierając inicjatywy edukacyjne. Zapraszanym do studia gościom pozostawiano jednak swobodę wyboru między językiem białoruskim, a wciąż dominującym rosyjskim. Zaangażowanie Biełsatu w walkę z białoruską i rosyjską propagandą w krajach postsowieckich spotkało się z brutalnymi represjami wobec jego dziennikarzy. Aktualnie w więzieniach na Białorusi przebywa 28 dziennikarzy. Ponad połowa z nich to współpracownicy – dzisiaj byli już – telewizji Biełsat. Przeciwko marginalizacji i likwidacji Biełsatu wielokrotnie protestowało m.in. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP oraz Europejska Federacja Dziennikarzy.
Agnieszka Romaszewska-Guzy stara się utrzymywać kontakty ze środowiskiem białoruskich dziennikarzy. Zresztą nawet, gdyby nie chciała, przez ostatnie dekady stała się dla nich symbolem. Osobą, która dzisiaj sądzi się z Telewizją Polską o swojej zwolnienie z pracy.
– Dokładnie rzecz ujmując to o dwa zwolnienia z tego samego stanowiska – mówi, dodając że jest chyba jedyną osobą w Polsce, która została przez pracodawcę zwolniona dwa razy. Raz otrzymała wypowiedzenie, a raz zwolniono ją dyscyplinarnie. Który dokument jest ważny? Nad tym głowi się dzisiaj warszawski Sąd pracy bo nawet dział prawny TVP nie wie, co z tym fantem zrobić.
Jak na razie nie telewizja nie wycofała ani wypowiedzenia, ani zwolnienia dyscyplinarnego.
– Tego bałaganu sąd na razie nie potrafi rozstrzygnąć, więc toczą się moje dwa procesy przeciwko TVP – opowiada. – W jednym z nich sąd postanowił skierować sprawę do mediacji. Zgodziłam się oczywiście, a telewizja już niedługo także musi dać odpowiedź. Nie wiem, co te mediacje mogą oznaczać dla mnie i TVP, ale nie wyobrażam sobie, żeby telewizja do nich nie podeszła.
Nasze cudze sukcesy
TVP w likwidacji choć zlikwidowała Biełsat, w internecie chwali się osiągnięciami stacji. Na przykład na Wikipedii. Choć – to zaskakujące – ostatnie publikowane dane pochodzą z czasów, kiedy Biełsatem kierowała Agnieszka Romaszewska-Guzy. Reszta to pustosłowie.
„W porównaniu do lat ubiegłych zwielokrotniła się aktywność internautów na stronie firmowej stacji redagowanej obecnie w czterech językach: białoruskim, rosyjskim, angielskim i polskim. W maju 2019 roku witryna miała 1 290 042 unikalnych użytkowników i 12 083 368 odsłon według Google Analytics, nie ustępując popularnością innym, niezależnym mediom na Białorusi, np. Radiu Svaboda czy Naszej Niwie – internetowej gazecie redagowanej po białorusku. Średnia, dzienna aktywność na stronie wynosiła w tym okresie 68 153 użytkowników” – możemy się dowiedzieć. Danych po likwidacji Biełsatu TVP w Wikipedii już nie umieszcza. Nie bez powodu. To najbardziej spektakularny, przeprowadzony celowo upadek anteny w historii telewizji publicznej. Upadek, który z radością odnotowały i do którego często wracają oficjalne media na Białorusi i w Rosji.
Autor: Paweł Pietkun
Artykuł ukazał się w „Tygodniku Solidarność” nr 18 (1891) z dnia 6 maja 2025