Kiedy dowiedzieliśmy się, ze Jerzy nie żyje, na chwilę nasz świat się zatrzymał. Jurek od lat bardzo ciężko chorował, ale ta wiadomość spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Zaledwie dwa dni wcześniej rozmawialiśmy, dzwonił z jakimiś kolejnymi pomysłami, a tych miał 100 na minutę. Za chwilę miał pójść wywiad z Jurasem o początkach SDP, którego był Ojcem Założycielem. Nie zdążyliśmy go skończyć. Przecież w lipcu miał popłynąć na kolejny rejs po Mazurach… Przecież kilka tygodni temu przygarnął dwa koty, które łączonym transportem wieźliśmy z Lublina do Warszawy. Dzwonił do nas codziennie, żeby opowiedzieć o postępach zwierzaków, które były tak mądre, że grał z nimi w szachy heksagonalne. To do tej pory jest dla nas niewiarygodne. To się po prostu nie mogło stać. A jednak się stało.
Jurek widział coś, czego nikt inny nie dostrzegał. Miał w sobie zupełnie zwariowane wizjonerstwo. Jego pomysły to był odlot. Tak jak wtedy, kiedy nad Zalewem Zegrzyńskim budował ze swoim ojcem jacht. Jacht nie popłynął, bo miał za duży kil. Był pełnomorski. Jak wtedy na drugiej wojnie irackiej (2003), albo na Mazurach na łajbie. Albo w knajpie z dużą ilością wódy. Albo ten pomysł na rowery cargo dla Ukrainy. Albo chata w Bieszczadach. Albo dziwny facet z Los Angeles. Kiedy dzwoniliśmy do siebie, kompletnie osłupiali i zaczęliśmy tak zwyczajnie gadać o Jerzym, to nagle z rękawów wysypało nam się setki dykteryjek. Opowiadaliśmy to sobie i mówiąc szczerze płakaliśmy ze śmiechu. Może to było nie na miejscu, ale Juras rechotałby razem z nami. To był człowiek absolutnie nietuzinkowy. Jeden z najlepszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznaliśmy, a część z nas przyjaźniła się z nim od 60 lat. To o czymś świadczy.
Jurek miał fenomenalną kartę podziemną – pracował dla Tysola i Tygodnika Mazowsze, nigdy się nie cofał, robił to, co uważał za słuszne. Z Jurkiem można było konie kraść, bo najbardziej zwariowane pomysły kupował natychmiast. Im bardziej zwariowane, tym lepiej. Był absolutnie pozytywnie zakręcony i nawet wtedy, kiedy nie mógł już wyjść z domu (złamał sobie nogę, jadąc na rowerze – nie pytacie, po co on jeździł tym rowerem) sprzedawał nam najdziwniejsze pomysły. A te produkował taśmowo.
Jerzyk jest naszym przyjacielem. Jest, bo mimo tego, że był nas uprzejmy opuścić, nadal nim pozostaje. Do nas po prostu ten ostatni pomysł Jerzyka nie dociera. Jest zwyczajnie głupi i bez sensu. Tego się nie robi przyjaciołom.
Wielu z nas żałuje, że nie powiedziało Jurkowi tego czegoś – wyrazów czegoś absurdalnego. Sympatii i przyjaźni chociażby, ale on to wiedział. Nadal słyszymy jego głos i czekamy na telefon, którego nigdy nie będzie. A obiecał, że ze śmiercią poczeka do wiosny, bo teraz kwiaty są drogie. I nie dotrzymał słowa.

Pogrzeb Jurasa – 10 lutego, w samo południe. Przed Bramą Główną na Powązkach Wojskowych.
Stawimy się tam w komplecie.
Magdzie, Jasiowi i Poldkowi składamy serdeczne ucałowania. Nie kondolencje, bo Jurek by się wściekł. Jesteśmy z Wami, zawsze, macie nasze telefony. Przyjaciele Jurka są dozgonnie Waszymi przyjaciółmi. Obiecaliśmy Jurkowi, że gdyby coś się stało, nie zostaniecie sami i tak będzie.
Jerzyku, Jurku, Jurasie – do zobaczenia.
Przyjaciele
Fot. Archiwum prywatne Anny Grzybowskiej