Co dałoby obozowi rządzącemu unieważnienie wyborów prezydenckich? Kadencja Andrzeja Dudy kończy się 6 sierpnia. To data, którą ogłosił i którą powtórzył Szymon Hołownia. To zresztą właśnie on będzie benefiocjentem unieważnionych wyborów prezydenckich, bo właśnie on wprowadzi się do Pałacu Prezydenckiego i przygotuje grunt pod nowe wybory. Przez ten czas rządząca koalicja pozbędzie się opozycji i zlikwiduje niepokorne media. W kolejnych wyborach prezydentem zostanie Rafał Trzaskowski. A może nawet sam Tusk.
Taki wariant zależy oczywiście od tego, jak poradzi sobie kandydat wspierany przez środowiska antyunijne I patriotyczne w zaplanowanym na 1 czerwca głosowaniu. Na razie nieufność w społeczeństwie rośnie, bo Polacy wciąż pamiętają, jak obecna władza postąpiła z referendum organizowanym przy okazji wyborów parlamentarnych w 2023 roku.
Uroczyście zdeptał demokrację
– Uroczyście, przed wami, unieważniam referendum – mówił tuż przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku Donald Tusk, wówczas jeszcze lider opozycji parlamentarnej. Chodziło o referendum przeprowadzane w sprawie prywatyzacji majątku narodowego, podniesienia wieku emerytalnego, likwidację bariery na granicy z Białorusią i przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej.
Rzeczywiście okazało się, że Koalicja Obywatelska przygotowała się do tego referendum w sposób więcej, niż bardzo dobry. Najpierw partie opozycyjne – w tym również partia Szymona Hołowni, PSL i Lewica – przeszkoliły wskazywanych przez siebie członków komisji wyborczych do tego, aby nie wydawano kart referendalnych, zaś w skrajnych przypadkach, żeby wydania tych kart odmawiano. Rzeczywiście referendum okazało się nieważne, bo w tym głosowaniu wzięło udział znacznie mniej, niż połowa uprawnionych do głosowania Polaków.
Anty-referendalna akcja Donalda Tuska i jego koalicjantów była czymś nie do pomyślenia w krajach z rozwiniętą demokracją. Jednak ponieważ istniało zagrożenie, że Polacy wypowiedzą się jednak przeciwko wprowadzeniu forsowanych przez Unię Europejską m. in. Paktu Migracyjnego i podniesienia wieku emerytalnego, Komisja Europejska uznała działania obecnego premiera oraz obwodowych komisji wyborczych za dopuszczalne prawem.
To był jednocześnie poligon i próba generalna przed trwającymi obecnie wyborami na najważniejszy urząd w państwie. Wyborami, które – jeżeli pójdą nie po myśli Donalda Tuska – zapoczątkują fundamentalną zmianę nie tylko w Pałacu Prezydenckim, ale również w Sejmie i Senacie, czyli powrót do propolskiej – nie prounijnej – polityki wewnętrznej nad Wisłą. A tej zmiany obecna koalicja rządząca boi się, jak ognia.
Nie tylko dlatego, że politycy koalicji nie wywiążą się z obietnic złożonych Komisji Europejskiej za wsparcie w jednych i drugich wyborach (wsparcie, które dotyczyło nie tylko formalnego namaszczenia, ale również jak najbardziej roboczych głosowań nad odbieraniem immunitetów opozycyjnym politykom w Parlamencie Europejskim.). Tusk, co wychwyciły media, boi się, że jego i ministrów obecnego rządu czeka po zmianie władzy więzienie. Za co?
Nad listą zarzutów pracują nie tylko politycy obecnej opozycji, ale przede wszystkim organizacje międzynarodowe i społeczne, w tym Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Dzisiaj warunkiem przyszłego bezpieczeństwa dla obecnej władzy jest Rafał Trzaskowski w Pałacu Prezydenckim.
Kontrola w rękach koalicji
Administracja publiczna zajmuje się kontrolowaniem wyborów i wspieraniem koalicyjnego kandydata już nawet nie w białych rękawiczkach.
Jeszcze w maju Stanisław Żaryn, były pełnomocnik rządu ds. Bezpieczeństwa Przestrzeni Informacyjnej Rzeczypospolitej Polskiej, a od 2024 doradca Prezydenta RP, informował opinię publiczną o oddelegowania przez ABW specjalnego zespołu, który miał „odpytać rumuńskie służby o to jakie materiały były wystarczające dla sądu konstytucyjnego, że ten unieważnił wybory prezydenckie w Rumunii”. Tam rzeczywiście pierwsza tura wyborów przeprowadzonych w listopadzie ub. roku została przez rumuński sąd unieważniona, bo w pierwszej turze wygrał niezależny, prawicowy polityk Calin Georgescu – choć sondaże nie dawały mu szansy. Proces wyborczy został powtórzony w koniec końców prezydentem tego kraju został prounijny burmistrza Bukaresztu Nicusor Dan. Kandydat prawicy Georg Simion początkowo nie uznał rzekomej wygranej swego kontrkandydata, ale ostatecznie złożył Danowi gratulacje. Podkreślił jednakże, że będzie dalej walczył o sprawiedliwość. Dan wygrał II turę powtórzonych wyborów z wynikiem 53,67 proc., pokonując Simiona, lidera AUR, który miał uzyskać poparcie 46,33 proc. – wynika z danych opublikowanych na stronie Stałego Urzędu Wyborczego po zliczeniu 99,97 proc. głosów.
Kto płaci za fejkowe konta?
Służby specjalne, a za nimi Sąd Konstytucyjny uznały, że w kampanii wyborczej unieważnionego głosowania, a później w trakcie samych wyborów „doszło do zorganizowanych cyberataków na systemy wyborcze, w które zaangażowany był zewnętrzny aktor państwowy”. Georgescu miał także złamać zasadę równości wyborów poprzez wykorzystanie „nieprzejrzystych i naruszających ordynację wyborczą technologii cyfrowych oraz sztucznej inteligencji w prowadzeniu kampanii”.
Z czasem okazało się jednak, że być może to nie „zewnętrzny aktor państwowy”, ale konkurenci Georgescu w wyborach opłacali promujące go spoty i konta na platformie TikTok. I choć rzeczywiście mogła stać za nimi Rosja, tym razem na jej rzecz działał zupełnie ktoś inny.
W Polsce podobnego argumentu używa Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa, która przed pierwszą turą informuje o możliwej próbie ingerencji w kampanię wyborczą. Chodzi o reklamy polityczne na Facebooku, które mogły być finansowane z zagranicy. Według NASK zaangażowane w kampanię konta reklamowe w ciągu ostatnich siedmiu dni wydały na materiały polityczne więcej niż jakikolwiek komitet wyborczy. „Działania miały pozornie wspierać jednego z kandydatów i dyskredytować innych, a kampanie reklamowe dotyczyły szczególnie Rafała Trzaskowskiego, Karola Nawrockiego i Sławomira Mentzena” – piszą dziennikarze, żeby po kilku dniach rozwiać wątpliwości do końca. Za publikowanymi w internecie reklamami politycznymi promującymi Trzaskowskiego i atakującymi jego konkurentów stał pracownik i wolontariusze fundacji Akcja Demokracja. Jej prezesem jest Jakub Kocjan – „człowiek, który jeszcze kilka tygodni temu był asystentem posłanki Koalicji Obywatelskiej, a w 2020 r. otrzymał nagrodę od prezydenta Warszawy”.
Nieuczciwa kampania
Mimo to politycy koalicji opierając się na informacjach z zależnej od rządu NASK przekonują, że mogą to być działania prorosyjskie, i że proces wyborczy w Polsce jest zagrożony. Służby zapewniają zaś, że sprawa jest badana. Czy po ewentualnej przegranej przez Trzaskowskiego debacie w TVP okaże się, że dowodów jest wystarczająco dużo, żeby zdecydować się na unieważnienie dotychczas przeprowadzonych w części i powtórzenie wyborów prezydenckich?
Kandydat Koalicji Obywatelskiej sięga po znacznie więcej – znów nie pozorując nawet przyzwoitości i dobrych obyczajów – angażuje do własnej kampanii wyborczej media publiczne. W jaki sposób? W przeddzień ciszy wyborczej przed I turą wyborów główne wydanie programu informacyjnego TVP1 robi rozmowę z gościem – z Rafałem Trzaskowskim właśnie. Na temat kampanii i konkurenta politycznego Karola Nawrockiego. Z ekranu płyną oskarżenia – o nieuczciwość, lichwę, złe prowadzenie się, kontakty z gangsterami. To ostatnia rozmowa z kandydatem, jaka ma miejsce w mediach publicznych. Do wyborczej niedzieli wszyscy pozostali będą milczeć.
We wtorek po I turze wyborów sytuacja powtarza się. Tym razem gościem programu „i9.30” w TVP1 jest premier Donald Tusk, nie gorzej strzykający jadem i oskarżeniami. Tematem rozmowy są oczywiście wybory prezydenckie oraz grzechy PiS i Karola Nawrockiego.
Wariant do wykorzystania
Oczywiście zastosowanie wariantu rumuńskiego przez Tuska i Trzaskowskiego po przegranych wyborach w Polsce nie udałoby się bez protestów społecznych. Obaj wiedzą o tym doskonale, jednak… zaskarżyć wybory może każdy z 13 kandydatów ubiegających się w I turze o najważniejsze stanowisko w państwie. To może wyjaśniać mnogość kandydatów wystawionych przez rządzącą koalicję – wśród nich Szymon Hołownia, marszałek Sejmu z 4,99 proc. poparciem, wicemarszałek Senatu Magdalena Biejat (4.23 proc.) z Lewicy, Joanna Senyszyn, wspierająca rząd Donalda Tuska (pod warunkiem radykalnego złagodzenia prawa aborcyjnego) oraz Adrian Zandberg (4,86 proc.), również z lewicy, choć formalnie poza obozem rządzącym. Już po wyborach zapowiedział jednak „przekazanie głosów” pod warunkiem udziału w rządzie. Każde z nich wskazało już swoim wyborcom, żeby w II turze popierali Trzaskowskiego. Każdy z tych kandydatów może formalnie zgłosić protest wyborczy prowadzący do unieważnienia wyborów na prezydenta RP – nawet powołując się na złamanie prawa przez kandydata Koalicji Obywatelskiej. Dwójka z nich ma dostęp do informacji służb specjalnych dotyczących ewentualnego zagrożenia dla procesu wyborczego w Polsce, które może dowolnie wykorzystać – zanim dowie się o nich opinia publiczna.
Przegrana oznacza koniec Polski
Co da obozowi rządzącemu unieważnienie wyborów prezydenckich? To sytuacja przewidziana w Konstytucji RP. Kadencja Andrzeja Dudy kończy się 6 sierpnia. To data, którą ogłosił i którą powtórzy Szymon Hołownia. To zresztą właśnie on będzie beneficjentem unieważnionych wyborów prezydenckich. Dlaczego?
Zgodnie z art. 131. Konstytucji w takim wypadku to Marszałek Sejmu wykonuje obowiązki Prezydenta RP. Musi także wyznaczyć termin nowych wyborów na ten urząd. Do tego czasu rząd Donalda Tuska poradzi sobie ze znalezieniem nowych oskarżeń wobec polityków opozycji – być może również kandydata Karola Nawrockiego. Jeszcze bardziej osłabi opozycyjny PiS, pod pretekstem kampanii wyborczej odbierając tej partii resztki dotacji z budżetu państwa. Bruksela i Berlin poprą i unieważnienie wyborów, i kolejne działania obecnego rządu. Co więcej – Tusk znowu będzie wskazywany, jako wzór do naśladowania w Europie; w końcu poradzi sobie z kryzysem prezydenckim.
Do pełnego przejęcia władzy zostanie tylko odebranie koncesji Radiu Maryja, TV Trwam, TV Republika i TV wPolsce – ale to załatwi już Szymon Hołownia z pałacu prezydenckiego. To on wskaże dwie osoby do KRRiTV, których będzie brakowało po odwołaniu obecnej Rady. Resztę – to wynika z Ustawy – powołują przejęte już przez koalicję Tuska Sejm i Senat.
Decyzja Sejmu i Senatu oraz nowego Prezydenta o rezygnacji z pełnej niepodległości na rzecz federacji o nazwie Unia Europejska będzie wyłącznie formalnością.
Paweł Pietkun
Artykuł ukazał się w Tygodniku Solidarność nr 21 (1984) z 27 maja 2025r