To był nasz DOM. Ściśle związany nie tylko z zawodem, ale i z życiem codziennym: tu pracowaliśmy, spotykaliśmy się, oglądaliśmy filmy…. – pisała Maria Karłowiczowa w jubileuszowym numerze „Forum Dziennikarzy” wydanym z okazji uczczenia 50 – lecia przynależności do SDP jego najstarszych członków. Była z tej okazji huczna impreza, na którą zostali zaproszeni wszyscy ci, którzy przez lata tworzyli polską rzeczywistość medialną i należeli na naszego Stowarzyszenia. Byli zaproszeni niezależnie od tego w jakich mediach pracowali i jakie mieli poglądy.

   Panią Marię miałam przyjemność poznać osobiście. Przez wiele lat  BEZINTERESOWNIE  pracowała dla SDP, również w czasach, kiedy bardzo brakowało pieniędzy, które potem, dzięki staraniom naszej Prezes Honorowej Krystyny Mokrosińskiej, zostały odzyskane. Pani Maria zawsze każdemu życzliwa, pomocna, uśmiechnięta, aż chciało się tutaj przyjść. I szkoda, że już nie ma jej wśród nas, może dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek przydałaby się w SDP, żeby udzielić wsparcia tym, którzy zniechęcili się sytuacją, jaka tu panuje.  

 Z kolei Krystyna Mokrosińska pisała – „marzy mi się prawdziwy Dom Dziennikarza…”. Niestety, ten dzisiejszy przy Foksal nie jest już, dla znacznej części dziennikarzy, prawdziwym domem. Taka sytuacja trwa od dziesięciu z górą lat. W tym czasie sporo osób się wypisało, wiele nie przychodzi mimo utrzymywania członkostwa. Dawna życzliwa atmosfera bezpowrotnie się ulotniła, a Dom stał się przystanią jedynie dla tych dziennikarzy, którzy utożsamiają się z mediami tzw. prawicowymi. Może to niezbyt ścisłe określenie, gdyż  prawicowość można różnie rozumieć, ale mnie chodzi o poglądy bliskie Gazecie Polskiej, radiu Wnet, tygodnikom Do Rzeczy, czy W sieci. Oczywiście nikt nikogo nie wygania, bardzo prosimy ale…. z doświadczenia wiem, że fajnie nie będzie. Pamiętam, jak przed laty, bodajże w 2012 roku, na jednej z konferencji  osoba z tego środowiska agresywnie się na mnie rzuciła, bo ośmieliłam się w pewnej kwestii mieć inne zdanie. Ta sytuacja z każdym rokiem coraz bardziej się pogłębiała i sprawiła, że odeszło od nas wielu wartościowych członków.  Oczywiście, żeby nie było wątpliwości, zawsze toczyliśmy spory i różniliśmy się między sobą poglądami, których nieraz zajadle broniliśmy, ale przez wiele lat w SDP było jednak miejsce dla wszystkich. Należeli do nas i udzielali się zarówno dziennikarze związani z prasą liberalno – lewicową, jak i prawicową. W tamtych czasach czuło się to zróżnicowanie środowiska, a co najważniejsze czuło się, że to naprawdę jest NASZ DOM. I nieraz spotykało się na korytarzu ludzi z tzw. „nazwiskami”, liczących się publicystów czy korespondentów. Ten pluralizm środowiska odzwierciedlały także zjazdy wyborcze oraz wybierane podczas nich władze. I nikt nam wtedy nie fundował wycieczek do Kazimierza, gdyż podobno taniej wychodzi niż w Warszawie, co nie do końca jest prawdą. I nikt na siłę nie ściągał telefonicznie delegatów, którzy się nie stawili. Wszystko szło na żywioł i to się sprawdzało. Oczywiście ktoś tam z kimś się naradzał, kogoś kaptował ale nie były to działania metodyczne, tylko spontaniczne, a w skład władz Stowarzyszenia nieraz wchodzili ludzie reprezentujący skrajnie różne poglądy.

   O tym co działo się na ostatnim zjeździe w Kazimierzu, w marcu tego roku i jak był prowadzony, napisano już wiele, więc nie ma sensu się powtarzać. Bardziej zainteresowało mnie inne wydarzenie, a mianowicie rozdanie dorocznych nagród SDP, które miało miejsce  21 czerwca.  Pamiętam te gale z dawniejszych czasów, gdy zapraszani byli, i to odpowiednio wcześniej, wszyscy członkowie. Wielu i tak nie przychodziło, ale mieli taką możliwość. Ja również z braku czasu rzadko tam bywałam. W tym roku jednak zainteresowałam się tą imprezą, ponieważ kilka dni wcześniej na stronie internetowej SDP członkowie (poza tymi wybranymi, którzy zostali uznani przez zarząd za godnych uczestniczenia w niej) zostali poinformowani, żeby sobie  obejrzeli laureatów, prezesa i jego gości w Internecie. Nie wiem tylko, czy planowano również transmisję z gastronomicznej części imprezy, bo gdyby nie, to czułabym niedosyt. Zaniepokojona obrotem spraw nader niekorzystnych dla pozostałych członków, zadzwoniłam do sekretariatu Zarządu Głównego z pytaniem, co z zaproszeniem dla pozostałych członków.  Po dwóch dniach dostałam wiadomość, że mamy uczestniczyć zdalnie. Bo tak było ZAWSZE. Mają rację, TAK BYŁO ZAWSZE ZA OBECNEGO PREZESA, czyli, jak powiedział kiedyś Lech Wałęsa „zdrowie wasze w gardła nasze”. Naturalnie jubileusze dla najstarszych członków Stowarzyszenia (taki jak np. odbył się w 2006 roku, kiedy nie tylko zorganizowano wspaniałe przyjęcie, ale każdego uczestnika, jeśli sobie tylko życzył, przywożono i odwożono do domu taksówką) również nie są organizowane. Tamten był za rządów prezes Mokrosińskiej, oszczędnej, gospodarnej i oddanej Stowarzyszeniu osoby.  Impreza była wzruszająca, ludzie mieli łzy w oczach.

   Spójrzmy również na dzisiejsze Centrum Monitoringu Wolności Prasy. Rzeczywiście działa niestrudzenie, bo stale dostajemy na ten temat informacje, tyle, że zawsze dotyczą one dziennikarzy związanych wyłącznie z jedną stroną sceny politycznej, z których usług zrezygnowała obecna władza.  Nie widzą, że również inni wydawcy np. Agora, czy Bauer zwalniają pracowników. W dzisiejszych czasach zawód dziennikarza nie jest stabilny i wypowiedzeń w mediach będzie przybywało. Tymczasem  CMWP ostatnio podniosło larum, bo zwolniono z PAP-u zaprzyjaźnionego z obecnym zarządem Huberta Bekrychta. Osobiście nie jestem zwolenniczką dyscyplinarek, jednak to jest sprawa między pracodawcą a pracownikiem i ewentualnie sądem pracy. Ale cóż, to kolega i trzeba go bronić. Co ciekawe, zarówno CMWP jak i zarząd zdają się nie zauważać, w jaki sposób ten bezapelacyjnie wspierany przez nich dziennikarz zachowywał się w stosunku do innych dziennikarzy, zapewne w odczuciu CMWP i obecnego zarządu nieważnych. Jestem tego najlepszym przykładem, gdyż podczas ostatniego zjazdu w Kazimierzu zostałam przez niego wulgarnie zwymyślana, zresztą rzucał się agresywnie  również na  innych, których poglądów nie podzielał. Miałam również okazję usłyszeć jego „pokojową” i jakże „wyważoną„ wypowiedź skierowaną do Oddziału Warszawskiego, ale najwyraźniej zarówno zarządowi, jak i CMWP takie zachowanie kolegi nie przeszkadza. Wyrazem uprzejmego i pełnego szacunku nastawienia pana Bekrychta do innych ludzi jest również bezczelny tekst, napisany tuż po marcowym zjeździe, który obraża Krystynę Mokrosińską, osobę dla Stowarzyszenia bardzo zasłużoną. Może przeoczyłam, ale nie zauważyłam, żeby ktoś z władz SDP, albo CMWP się tym przejął. I nie oszukujmy się, zwolniony Pan Bekrycht powinien sam bronić się w Sądzie Pracy, dla którego jego przynależność do SDP nie ma żadnego znaczenia, ponieważ chodzi wyłącznie o spór na tle stosunku pracy.

Podejmowane przez CMWP inicjatywy ustawiają SDP wyłącznie po jednej stronie politycznego sporu, gdyż większość z nich dotyczy krzywd jakich doznają od obecnej władzy prawicowi dziennikarze, związani z podobno „niezależnymi” mediami. Ciekawe, gdzie było CMWP, gdy jesienią 2015 roku masowo zwalniano dziennikarzy z telewizji publicznej i radia, a w grudniu 2020 roku,  po przejęciu dzienników regionalnych przez PKN Orlen, czyli spółkę kontrolowaną przez państwo, czyli de facto podległą  ówczesnemu rządowi, na potęgę  wyrzucano z tych tytułów dziennikarzy z dużym dorobkiem i wieloletnim doświadczeniem w mediach? To było w porządku i nie wymagało żadnej interwencji! Ja w każdym razie nie zauważyłam, żeby Centrum wstawiło się za tymi osobami. Sienkiewiczowski Kali kłania się nisko. Może przydałoby się CMWP trochę opamiętania, obiektywizmu, albo po prostu albo zwyklej ludzkiej przyzwoitości. Wtedy byłoby bardziej wiarygodne, a co za tym idzie skuteczniejsze w swoich działaniach.

    Wróćmy jednak do Domu Dziennikarza. Już od dawna atmosfera panująca przy Foksal 3/5 nie zachęca mnie do bywania tam i wielu znanych mi dziennikarzy również, gdyż po prostu mają dosyć. Atmosfera jest czymś nieuchwytnym, ją się czuje, a nie widzi, więc niby nie ma się czego czepiać. Można powiedzieć, że ci którzy chcą to przychodzą, a ci, którzy nie chcą, nie przychodzą, ale…  tęsknię za czasami, gdy na korytarzach był jakiś ruch i drzwi między Oddziałem Warszawskim a sekretariatem Zarządu Głównego były stale otwarte. Pamiętam, że wpadaliśmy do siebie, rozmawialiśmy, żartowaliśmy. Po prostu byliśmy razem. Ale to było dawno,  ponieważ od 2011 roku w naszym (?)Domu zagościły zupełnie inne obyczaje.

Jolanta Cywińska