Mikołaj Juliusz Wachowicz
– Owszem, nie jestem w Zarządzie Głównym – ale jestem w Komisji Rewizyjnej! Czy zdajesz sobie sprawę, jaką mam władzę? – usłyszałem w środę 26 października 1994 roku podczas kontroli koła uczelnianego pewnej katolickiej organizacji. Komisja nie pobłażała: wykryła deficyt finansowy, co się skończyło odwołaniem członka zarządu koła z funkcji skarbnika. Zapamiętałem ten wzorcowy przykład i – wiedząc, że nie bardzo nadaję się do egzekutywy – postanowiłem wówczas zostać rewizorem. Pierwsza okazja nadarzyła się już 16 grudnia w Towarzystwie Polsko-Irlandzkim: koleżanka – jak można przeczytać w mych niepublikowanych Dziennikach – „zaproponowała moją kandydaturę deklarując, iż w innych organizacjach jestem obznajomiony z tego typu funkcjami! Ja też się zgodziłem. OBIE LISTY [tj. do władz wykonawczych i kontrolnych] PRZYJĘTO PRZEZ AKLAMACJĘ. NIKT NIE BAWIŁ się w STATUTOWE TAJNE GŁOSOWANIE. Zarząd sam wybierze spośród siebie funkcje.” Takie rozwiązania są możliwe, o ile nikt nie bawi się również w gry personalne i walki frakcyjne. Niestety, w wymienionym powyżej uczelnianym stowarzyszeniu walki frakcyjne między konserwatystami a katolewakami były na porządku dziennym. Na szczęście jednak panował zdrowy zwyczaj obsadzania Zarządu Głównego przez jedną frakcję, a Komisji Rewizyjnej przez drugą. W ten sposób obie strony patrzyły sobie wzajemnie na ręce i – jeśli już dochodziło do nadużyć – rewidowani ponosili przykre konsekwencje, przynajmniej w postaci zablokowania wyboru na kolejną kadencję. Kiedy sam wreszcie dostałem się do Komisji Rewizyjnej w tej strukturze, pilnowałem przez niemal 3 lata, by przynajmniej jeden nasz członek bywał na każdym posiedzeniu Zarządu. Tym samym Komisja znała na bieżąco, a nie z opisów, działania egzekutywy i – zdarzało się – że zapobiegała pochopnym decyzjom. Jak chociażby bezmyślnej zgodzie ówczesnego Prezesa na próbę zasilenia naszego konta (czytaj: przeprania przez konto) zastrzykiem podejrzanych pieniędzy pod szczytnym hasłem (oddolnej i bez porozumienia z Episkopatem) organizacji obchodów 20-lecia pontyfikatu papieża Jana Pawła II. Co więcej, zmieniliśmy również statut stowarzyszenia, wzmacniając znacznie władzę Komisji. Organizacje studenckie mają jednak to do siebie, że nie można w nich działać bez końca, nawet w przypadku studiowania entych fakultetów. Toteż – choć pozostawiliśmy następcom silne struktury, wzorowe praktyki i znakomity statut tudzież zneutralizowaliśmy katolewaków – kolejne generacje zmarnowały ten dorobek: zarządy lekceważyły komisje rewizyjne, komisje nie kontrolowały ani działań, ani mienia, zaś kolejna zmiana statutu osłabiła ich rolę, co skończyło się kilkanaście lat później najpierw „wyludnieniem”, a potem likwidacją ongiś potężnego stowarzyszenia.
Później działałem przez 6 lat w Komisji Rewizyjnej Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego. Rada Główna niechętnie widziała Komisję na swych posiedzeniach, a wyeliminowała ją skutecznie, wprowadzając (20 lat temu!) wyprzedzający epokę zwyczaj posiedzeń on-line. Mimo wszystko obowiązywała minimalna przyzwoitość: Rada nigdy nie forsowała członków swojej frakcji na funkcje kontrolne. Jednak brak współpracy między organami spowodował, iż prężny Klub działa dziś raczej jako internetowe forum niżeli realna organizacja.
Spotkałem się również z przypadkiem przejęcia stowarzyszenia przez zewnętrzną firmę prywatną w celu realizacji niezgodnej ze statutem działalności gospodarczej. Gdyby młodzi członkowie Zarządu nie dali się zmanipulować przez szefową firmy i na bieżąco informowali o jej aktywności Komisję Rewizyjną, zamiar na pewno zostałby udaremniony. A tak – szefowa potraktowała stowarzyszenie jako prywatny folwark, wycisnęła zeń, co się dało, i doprowadziła strukturę do upadku.
Na przestrzeni 30 lat zasiadałem nieprzerwanie w organach kontrolnych 8 podmiotów. Tam, gdzie współpraca między zarządami a komisjami rewizyjnymi układała się harmonijnie, gdzie istniał na bieżąco przepływ informacji, gdzie „rewizorzy” regularnie uczestniczyli w posiedzeniach egzekutywy i nie bali się wypowiadać odrębnego zdania, interweniować, upominać, gromić zamiast przytakiwać, organizacje funkcjonowały prawidłowo i prężnie. Tak było i jest w Polskim Towarzystwie Heraldycznym. Tak jest w Oddziale Warszawskim Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. I tego stylu pracy musimy się trzymać! Nie możemy dopuścić w przyszłości do Komisji Rewizyjnej OW SDP potakiwaczy, bywających od święta na posiedzeniach władz synekurzystów, figurantów, dopisujących sobie kolejne punkty do C. V. Ani tym bardziej osób pełniących równocześnie funkcje w innych strukturach SDP, gdyż rozpraszając siły, nie będą żadnej z tych funkcji wykonywali nawet dostatecznie. I na pewno nie może być dla nas wzorem Główna Komisja Rewizyjna SDP, która dziwnym trafem nie miała żadnych zastrzeżeń do ustępującego w październiku 2024 roku Zarządu Głównego, a z jej obszernego sprawozdania niewiele się dowiedzieliśmy (Nb. ciekaw jestem, jakie i jak długie doświadczenie w organach kontrolnych innych podmiotów mają jej obecni członkowie.). Inaczej bowiem SDP skończy tak fatalnie, jak organizacje, które opisałem powyżej.