Zaryzykował wszystko, żeby uratować świat przed III wojną światową. Był zaufanym dowódcy Układu Warszawskiego i pułkownikiem armii amerykańskiej. Jest określany Wallenrodem, pierwszym polskim oficerem w NATO, ale niechętne mu środowiska wciąż mówią, że to postać kontrowersyjna. Bohaterem majowego spotkania Klubu AKAPIT był Ryszard Kukliński.
Na spotkanie z człowiekiem, którego życiorys wystarczyłby na kilka filmów i książek poszliśmy do najmniejszego muzeum w Polsce. Życiorysu, który wciąż kryje wiele niewiadomych i nie jest powszechnie znany. Ba, nie jest znany nawet tym, którzy z pułkownikiem mieszkali po sąsiedzku.
Wielka ekspozycja małego muzeum
Izba Pamięci Pułkownika Ryszarda Kuklińskiego jest prywatną placówką założoną trzynaście lat temu przez przyjaciela Ryszarda Kuklińskiego, ostatniego więźnia PRL, prof. Józefa Szaniawskiego. Po tragicznej śmierci profesora muzeum szefuje jego syn, Filip Frąckowiak. Kilkudziesięciometrowy lokal w uroczym staromiejskim zakątku na Kanoniej był kiedyś własnością oficera LWP, a obecnie należy do miasta. Był nawet moment, kiedy pod naciskiem rosyjskiej ambasady władze utrudniały działalność Izby. W obronie placówki stanęły środowiska polonijne, „Solidarność” i ambasada amerykańska. Placówkę odwiedziło do tej pory 150 tys. gości i – jak zaznacza kustosz Jan Łada – dla wielu z nich np. dowódców NATO, dyplomatów i byłych podkomendnych pułkownika Kuklińskiego jest jednym z najważniejszych miejsc pamięci w Warszawie. Izba utrzymuje się i rozwija zbiory dzięki zdobywanym dotacjom. Chwali sobie jednak tę niezależność.
Ekspozycja symbolicznie podzielona żelazną kurtyną zawiera między innymi: oryginalny mundur i płaszcz pułkownika Kuklińskiego, jego zegarek, medalik i szablę z napisem „Pierwszy oficer Wojska Polskiego w NATO”. Znajdziemy tu także wiele kopii dokumentów, polskich, amerykańskich i radzieckich. Jednak najważniejszym elementem zbioru jest mapa wykonana przez Ryszarda Kuklińskiego na podstawie 800 stron rozkazów, przedstawiająca „Plan operacji zaczepnej frontu nadmorskiego”. To najkrócej mówiąc plan wojny Wschodu z Zachodem, w której już na początku miałoby zginąć pół miniona polskich żołnierzy, a cały kraj zostałby zniesiony z powierzchni ziemi w ciągu czterech dni.
Sztabowiec z lekkim piórem
Zanim Jack Strong przekaże tę cenną wiedzę dzisiejszym sojusznikom, Ryszard Kukliński musiał przejść żmudną drogę żołnierskiej kariery. Przysięgę złożył w 1947 r. jako siedemnastolatek, jeszcze według starej, przedwojennej roty, w której jest mowa o honorze, narodzie i Bogu. Kustosz Jan Łada spotyka ludzi, którzy twierdzą, że swoim postępowaniem złamał słowo.
Na korzyść pułkownika przemawiają jednak fakty – z wszystkich dokumentów i zeznań wynika, że Kukliński nie został zwerbowany, tylko sam zainicjował kontakt z Amerykanami, kiedy zorientował się, że rzekomo obronna doktryna Układu Warszawskiego przewiduje atak na Europę Zachodnią i w konsekwencji wojnę światową. Decyzję podjął świadomie w wieku 42 lat, z pobudek patriotycznych, a nie materialnych. Konsekwentnie odmawiał przyjęcia wynagrodzenia za swoją działalność. Segmentu przy ul. Rajców w Warszawie nie odzyskał nawet po rehabilitacji.
Przez dziesięć lat żył w nieustannym napięciu, prawdę o tym, co robił bliscy poznali na trzy dni przed opuszczeniem Polski. Był zaufanym marszałka Kulikowa i Ustinowa – głównego dowódcy Układu Warszawskiego. Inteligentny, pracował po 16 godzin dziennie, krążył jako oficer łącznikowy między Warszawą i Moskwą.
Do końca życia jako jedną z najważniejszych fotografii dokumentujących ten okres pracy, uważał zdjęcie z Leonidem Breżniewem, na którym widać, że patrzy radzieckiemu przywódcy na ręce. Towarzysze nie mieli oczywiście pojęcia, że polski oficer czyta i analizuje tysiące stron dokumentów.
Jeszcze wiele do wyjaśnienia
Paradoksalnie zaufanie, jakim cieszył się u sowietów ratowało go przed oskarżeniami polskiego kontrwywiadu, który się go bał. Major Putek, grany świetnie przez Mirosława Bakę w filmie Władysława Pasikowskiego, w rzeczywistości nie podejrzewał Kuklińskiego. Zwłaszcza, że koleżeński oficer, który był znany z lekkiego pióra odwalał robotę za kolegów, pisząc wystąpienia i raporty, a także pracę dyplomową generałowi Kiszczakowi. Historycy, w tym Jan Łada, liczą na to, że to właśnie w pamiętnikach generała znajdą odpowiedzi na wiele pytań.
Do dziś nie udało się wyjaśnić okoliczności tragicznych śmierci synów pułkownika. Nie wiadomo też jak naprawdę pułkownik opuścił Polskę. Sam mówił o kilku wariantach ucieczki. Jest bardzo prawdopodobne, że w sposób pokazany w filmie „Jack Strong” z Polski wyjechała żona i synowie.
Prawdziwa jest również scena (wiarygodnie zagrana przez kreującego rolę pułkownika Marcina Dorocińskiego), w której jego bohater podczas narady jest już bliski przyznania się do zdrady. Przed tym dramatycznym krokiem uratowała go wojskowa hierarchia, jako najniższy stopniem w tym gronie, mógł zabrać głos dopiero na końcu.
Film nie pokazuje też wielu epizodów, w tym także zabawnych, jak spotkanie (pozorowana randka) z pracownicą amerykańskiej ambasady, podczas którego pułkownik nie mógł przeczytać wiadomości, bo zapomniał okularów, a kobieta nie mówiła po polsku, więc całą treść literowała.
Te i pozostałe historie z życia pułkownika Kuklińskiego członkowie AKAPITU poznali dzięki pięknemu opowiadaniu Jana Łady. Kustosza muzeum, które powstało, żeby zachować dla potomnych i strzec dobrej pamięć Ryszarda Kuklińskiego. W imieniu OW SDP do księgi pamiątkowej wpisała się przewodnicząca Klubu red. Anna Malinowska-Wegner.
Dorota Bogucka