Profesor Aleksander Krawczuk skończył 100 lat! Trochę obawiałem się, czy doczeka tego wieku i czy zdążę niniejszy esej napisać o Nim jako o żywym. Dzięki Bogu i Fortunie jednak doczekał, a ja mogę teraz podziękować Mu za rozliczne inspiracje i wskazanie sposobów na podróże w czasie.
Gdy 7 czerwca 1922 Aleksander Krawczuk przyszedł na świat w Krakowie, papieżem był od 4 miesięcy Pius XI, Naczelnikiem naszego Państwa – Józef Piłsudski, Prezydentem USA – Warren Harding, a Francji – Alexandre Millerand, zaś królem Wielkiej Brytanii – Jerzy V. Pod koniec tego roku utworzono ZSRR, na którego czele formalnie wciąż stał schorowany Włodzimierz Lenin. Zaledwie 2 miesiące wcześniej przeciwnicy II RP – Rzesza Niemiecka i RFSRR – zawarły Umowę w Rapallo, a już w październiku Benito Mussolini pomaszerował na Rzym. Nadal żyło wielu powstańców styczniowych i trochę uczestników Wiosny Ludów. Ostatni powstaniec listopadowy – Łukasz Przybylski – zmarł natomiast 3,5 miesiąca przed narodzinami Jubilata. Żyły jeszcze (choć na pewno więcej na Mazowszu niż w Galicji) osoby pamiętające Królestwo Kongresowe. Przytaczam te dane, aby umieścić narodziny Aleksandra Krawczuka w konkretnym momencie historii, aby podkreślić rolę ciągłości pokoleń, aby ukazać, jakże już odległy od naszego był to świat, jak dawno urodzeni ludzie o nim decydowali i kogo spośród uczestników poprzednich i bieżących wydarzeń mógł Jubilat na swej drodze spotkać, o kim usłyszeć w radiu czy w rozmowach dorosłych. Przyszły Profesor – historyk Antyku i świadek historii współczesnej – śledził zmieniające się w zawrotnym tempie dzieje, a czasami w nich uczestniczył – o czym informują Jego biogramy. A przez te 100 lat zmieniło się 8 papieży i aż 18 Prezydentów USA, nie wspominając o setkach innych, kluczowych decydentów.
100-lecie urodzin Profesora. Pierwsze nasuwające się skojarzenie to Jego esej „Makrobiotyka”, w którym 40 lat temu podziwiał długowieczność dwóch innych profesorów: Władysława Tatarkiewicza (1886 – 1980) i Tadeusza Kotarbińskiego (1886 – 1982). Czy spodziewał się, że przebije ich wiek? Wiemy, że w ogromnej mierze – pisał wówczas – długość życia zależy od higieny społecznej i że w porównaniu z wiekami minionymi – statystycznie wzrosła, głównie dzięki spadkowi śmiertelności dzieci. Ale wciąż intrygująca, wciąż otwarta pozostaje sprawa inna: bariery naturalnej, ostatecznej granicy, wieku maksymalnego. Starożytni wyznaczali ją na mniej więcej lat 70 – i w tym aspekcie, trzeba przyznać z pokorą, niewiele się zmieniło mimo wszystkich osiągnięć medycyny i techniki.[1] Potwierdzają to również moje analizy genealogiczno-demograficzne: dożycie 65-70 lat przez dobrze sytuowanego mężczyznę zarówno w Starożytności, jak i w Średniowieczu czy w Wieku Oświeconym, nie było niczym nadzwyczajnym. Tacyt wskazuje imiennie tylko kilku senatorów, którzy osiągnęli wiek niezwykły: wśród nich był Lucjusz Woluzjusz Saturnin, który dożył 93 lat[2] oraz 80-latek Lucjusz Pizon, arcykapłan[3]. Wieku tych, co osiągnęli wczesną starość, rzymski historyk zazwyczaj nie precyzuje, bo najwyraźniej nie widzi sensu albo dysponuje tylko przybliżonymi danymi w stylu krzepka starość[4]. W wywodzie moich przodków, który w niektórych liniach doprowadziłem do XIV wieku, także przeważa przedział 60-70 lat, natomiast poniżej i powyżej to przypadki nader rzadkie, chociaż w poprzedzających mnie 4 pokoleniach średnia wydłużyła się jednak do lat około 85.
Ojciec Profesora – Dymitr – nie żył zbyt długo: 1884 – 1928, mama Maria znacznie przekroczyła 80-tkę[5]. Skąd więc ta zdumiewająca długowieczność Jubilata? Odpowiedź kryje się po części we wspomnianym eseju, po części w tym, co ujawnił sam Profesor w wywiadach. Ciekawym zalecam kwerendę źródłową i porównanie wyników z przepisem na długowieczność, który ma zdradzić czerwcowa wystawa w krakowskim Pałacu Krzysztofory: „Aleksander Krawczuk, Sto lat…”.
Profesor Aleksander Krawczuk żyje w mej świadomości od końca lat 70-tych. Z Jego dziełami jednak zetknąłem się nieco później. Zaczęło się albo od „Siedmiu przeciw Tebom”, albo od „Pocztu cesarzy rzymskich”, którego odcinki drukowano w „Przekroju” w l. 1980 – 85. Najpierw zapoznałem się przypadkowo z sylwetkami Septymiusza Sewera, Heliogabala i Aureliana, jednak od Karusa, Karinusa i Numeriana postanowiłem gromadzić „Poczet” regularnie, a ponadto skombinować zaległe artykuły. Darujcie, Czytelnicy, autoplagiat, ale sprawę opisałem syntetycznie już kilka lat temu:
Kolekcjonowałem je od czerwca 1983, a brakujące egzemplarze zdobywałem m.in. rozparcelowując paczki z makulaturą, które obowiązkowo musieli dostarczać wszyscy uczniowie. Również bieżące numery czasopisma trudno było zdobyć, albowiem kioskarze nieoficjalnie zakładali teczki zaufanym osobom i po dostawie towaru najpierw umieszczali w nich gazety i periodyki, a dopiero potem rozpoczynali sprzedaż tego, co zostało. Kolejki ustawiały się przeważnie już na godzinę przed spodziewanym przyjęciem towaru – zazwyczaj w piątkowe popołudnia lub w sobotni wczesny ranek.[6] Dodam, że inne egzemplarze znalazłem u mego dziadka, kolejne zdobyłem metodą wymiany. Rzeczywistość była siermiężna, czasy ponure – bez nadziei rychłą poprawę, toteż inteligentni ludzie, zamiast uciekać w nałogi i używki, jak to niestety czyni się teraz najczęściej, uciekali w przeszłość. Tę kwestię omówiłem już gdzie indziej[7], dodam więc tylko, że dzieła Profesora ten skok w przeszłość niezwykle ułatwiały. Dzieła popularnonaukowe, nie akademickie, pisane z talentem, znakomitą polszczyzną, ergo – przystępne tak dla dorosłego, jak dla nastolatka. Zgodnie zresztą z zaleceniami antycznych poprzedników: w rozumieniu Greków i Rzymian historiografia stanowiła tylko część literatury pięknej, jeden z jej gatunków czy też rodzajów. Stąd właśnie, z dbałości o formę, bierze się moc, poczytność, nieśmiertelne znaczenie ich dziejopisarstwa. Na szczęście dla siebie, to jest dla chwały swej epoki i jej znaczenia, pisywali stosunkowo mało podręczników, a w ogóle nie znali rozpraw naukowych „na stopień”. Wprawdzie skutkiem tego ubożsi byli w tytuły, bogatsi za to w dzieła trwałe i do dziś czytelne.[8] Ośmielę się stwierdzić, że tak właśnie brzmi credo pisarstwa Profesora Krawczuka, jego ars poetica, którą ukrył w eseju, a której wierny pozostał przez cały okres pracy twórczej. Nie słyszymy bowiem prawie o naukowych pracach Jubilata, znamy natomiast Jego 37 książek z lat 1962 – 2005 (sam przeczytałem 16) oraz publicystykę z pogranicza nauki i dziennikarstwa, rozproszoną po różnych periodykach. Mój głos nie jest odosobniony. Nastrój, emocje i spojrzenie naszego pokolenia na lata 80-te i twórczość Profesora oddał również Paweł Majewski:
Ostatnie lata PRL to nie tylko szara beznadziejność po stanie wojennym i konanie niewydolnego systemu. To również – dla dzisiejszych czterdziestoparolatków – czas pierwszych dziecięcych odkryć. Sylwetki kolejnych władców starożytnego Rzymu kreślone przez Krawczuka i drukowane w najważniejszym wciąż wówczas, chociaż powoli zmierzchającym polskim tygodniku kulturalnym, stawały się źródłem niecodziennej wiedzy dla publiczności łaknącej odpoczynku od codziennych wysiłków, ale niekiedy stawały się też ekscytacją dla wyobraźni najmłodszych czytelników, w tym również dla niżej podpisanego. Co więcej, teksty Krawczuka ilustrowane były przez Andrzeja Kowalczyka (1951–2019), grafika specjalizującego się w scenach batalistycznych, umiejącego wykreować nastrój tajemniczości i lekkiej grozy w wizerunkach władców i ich otoczenia. Portrety ludzi sprzed dwudziestu wieków, dziwnych postaci wykonujących zagadkowe gesty, galopujących na koniach bojowych albo tronujących w otoczeniu dworu – działały silnie na umysł dziecka nawet wtedy, gdy nie umiało ono jeszcze dobrze zrozumieć treści tekstu. Fascynująca była tytulatura cesarska drukowana na czele każdego odcinka krzyczącą czerwoną farbą. Chciało się czytać o tym więcej, dowiadywać nowych rzeczy. I tak już pozostało.[9]
Nic dodać, nic ująć. Nie potrafiłbym tego lepiej wyrazić! Autorowi gratuluję publikacji (całej, nie tylko przytoczonego fragmentu), gdzie perfekcyjnie opisał, co czuliśmy i jakie refleksje przychodzą po latach. Czas może zresztą na wznowienie „Pocztu” z ilustracjami A. Kowalczyka, uzupełnionego o przypisy z komentarzami zawierającymi najnowsze ustalenia naukowe.
Niezwykle ucieszył mnie fakt objęcia przez Profesora funkcji Ministra Kultury i Sztuki w 1986 roku. Mówiono wtedy, że w ministerstwie zapanowała moda na rzymskie togi. Była to raczej przenośnia. Faktem jest natomiast, że Aleksander Krawczuk zapisał się dobrze na tym stanowisku, przede wszystkim kierując do rozpowszechniania zatrzymane przez cenzurę „półkowniki”. Był również świetnym popularyzatorem nauki; niektóre odcinki „Antycznego świata profesora Krawczuka” są wciąż dostępne na Youtube. Obecnie kogoś takiego (i takich audycji) brakuje. Jego następcą miał szansę zostać młodszy o pokolenie, jednak przedwcześnie zmarły, Jerzy Ciechanowicz (1955 – 1999). Teraz liczę na mojego kolegę z licealnej klasy – dr. hab. Łukasza Niesiołowskiego-Spano.
Profesorowi Krawczukowi zawdzięczam liczne inspiracje. Jeszcze w podstawówce napisałem (w ramach szkolnego etapu Olimpiady Polonistycznej) esej „Czego szukam w świecie Antyku?”. Sięgnąłem również po „Rozmyślania” filozofa na tronie, czego skutkiem była praca zaliczająca licealny fakultet „Propedeutyka filozofii” (1987/88) pt. „Moje i Marka Aureliusza rozmyślania o życiu zgodnym z naturą i o śmierci”. Ustęp z III części „Dziadów”, opisujący posąg konny tego cesarza, znam dotąd na pamięć właśnie dlatego, że autor zacytował go w odnośnym odcinku „Pocztu”. Popełniłem o imperatorach kilkanaście wierszy – lepszych i gorszych, chciałem bowiem jako nastolatek stworzyć (w hołdzie Profesorowi) poetycką wersję „Pocztu”; niektóre zamieściłem później w „Poezji dzisiaj” oraz w e-Tygodniku Pisarze.pl, inne są tak beznadziejne, że oczywiście nigdy ich nie ujawnię. Dwa sugestywne zdania z biografii mojego ulubionego władcy – Wespazjana – natchnęły mnie do stworzenia opowiadania z gatunku historical weird fiction: Działali wreszcie zdecydowani, ideologiczni przeciwnicy cesarstwa jako ustroju, wielbiciele dawnej republiki. Ci zachowywali się wręcz wyzywająco, za co ich przywódca, Helwidiusz Priskus zapłacił głową.[10] Czy w ogóle zwróciłbym uwagę na tego senatora, gdyby nie Profesor? Czy wiedziałbym tak wcześnie o Frontynie, Kasjuszu Dionie, Orygenesie, Laktancjuszu albo św. Augustynie, gdyby nie On? Czytanie Krawczuka sprawiło, że na przełomie lat 1985/86 obejrzałem serial „Ja, Klaudiusz” z odpowiednim dystansem i krytycyzmem, co nie było jeszcze możliwe podczas emisji o 7 lat wcześniejszej. Tym bardziej nie wierzyłem w historie zaserwowane w produkcjach typu „Gladiator”. Profesor zresztą ostrzegał: Ktoś powie, że mimo wszystko powieści i filmy nawet najbardziej stereotypowe są jednak użyteczne, budzą bowiem zainteresowanie daną epoką, sprawą, osobą, każą wertować książki o odpowiedniej tematyce, dają jakąś sumę wiedzy i bodźców. Ale złudna to nadzieja. Ogromna większość widzów i czytelników nie zada sobie żadnego trudu sprawdzania, stereotyp utrwali się i zakorzeni.[11]
Zacząłem tedy czytać tłumaczenia źródeł: najpierw Swetoniusza, potem Tacyta, Herodiana, „Historyków Cesarstwa Rzymskiego”, z Greków – Herodota, Euzebiusza z Cezarei i Sokratesa Scholastyka, a lata później Ammiana Marcellina. Sięgałem też po dzieła specjalistyczne, np. „Prosopography of the Later Roman Empire” Jonesa, Martindale’a i Morrisa, czy „The Senatorial Aristocracy in the Later Roman Empire” Arnheima. Przyszedł oczywiście czas na poznanie odmiennych punktów widzenia Antyku. Aby się z nimi zapoznać, uczęszczałem na przykład w roku 1991 na wykłady Adama Ziółkowskiego (podówczas doktora), a potem czytałem jego książki. Miałem też ogromne szczęście być licealnym uczniem dr. Anny Radziwiłł. W rezultacie już jako nauczyciel – w podstawówce, szkołach średnich i na uczelniach – propagowałem historię starożytną (choć nie tylko starożytną) w stopniu o wiele szerszym niż wymagały tego programy. Wplatałem ją nawet prowadząc takie przedmioty, jak „Decydowanie polityczne” czy „Teoria nauki o bezpieczeństwie”. Podczas konwentów wygłosiłem wiele prelekcji na temat historii i literatury starożytnej, to zgadzając się z moimi Mistrzami, to znowu z nimi polemizując – nie aprobuję bowiem wielu tez Aleksandra Krawczuka, dotyczących na przykład chrześcijaństwa i wartościowania Średniowiecza.
Profesor Aleksander Krawczuk barwnie opisywał różne punkty i aspekty antycznego świata, jednak sam jest chyba typem uczonego gabinetowego. Obcuje On raczej z ideami, wartościami, kulturą duchową, dziełami i osobami zaklętymi w tym dziedzictwie, które tworzą Jego stuletni świat wewnętrzny, niżeli z miejscami czy z zabytkami architektury. Odnoszę wrażenie, że nie odwiedził większości miejsc, które tak sugestywnie (to cecha prawdziwie wielkiego pisarza!) potrafił przedstawić, gdyż niezbyt lubi podróże. Przywiązanie do jednego miejsca, stałość, dom – to jest klucz do poczucia bezpieczeństwa i spełnienia – stwierdził w jedym z wywiadów[12]. Gdzie indziej zaś powiedział (tym razem nie potrafię wskazać źródła), że najszczęśliwszy jest ten, kto nie odjechał ze swego miasta dalej niż w granice zasięgu dźwięku kościelnego dzwonu. Mam zdanie odmienne. Po pierwsze – do jakiego miejsca miałbym się przywiązać? Do Sierpca, gdzie przyszedłem na świat i spędziłem tylko kilka miesięcy? Do Warszawy, którą się przesyciłem, a której mentalność większości mieszkańców tak różna jest od mojej? Do miasteczka na Sądecczyźnie, skąd pochodzi moja żona? Czy wreszcie do Lwowa, gdzie urodził się mój ojciec i inni przodkowie? – Profesor Krawczuk jest zatem w lepszej sytuacji niż ja, ale wynika to z zakorzenienia w takim niezwykłym mieście jak Kraków. Po drugie – spełniam się właśnie (podobnie jak moi najbliżsi) przez podróże. Po trzecie – lubię osobiście sprawdzać, czy faktycznie jest tak, jak napisano. A więc nie tylko poznawać oryginalne teksty i dokumenty, lecz przede wszystkim miejsca. Także miejsca, które poznałem z lektury Krawczuka. Miejsce wytwarza swoisty nastrój, ducha, czuje się w nim obecność postaci dawno minionych (nieraz na dokumencie też ktoś odcisnął swe piętno, o czym kiedy indziej), niekiedy zaś napawa irracjonalną grozą (mnie zwłaszcza, gdy podróżuję po Francji). Musiałem więc zwiedzić obóz legionowy Carnuntum (Austria), gdzie obwołano cesarzem Septymiusza Sewera, i rzymskie podziemia w Wiedniu, do których w czasach, gdy były powierzchniowymi budynkami, zaglądał Marek Aureliusz ze swym nikczemnym synem Kommodusem. Spenetrować etruskie grobowce w Tarquinii, skąd po władzę w Urbs wyruszyli Tarkwiniusze, i antyczne podziemia w Barcelonie, której miano poszło od Hamilkara Barkasa. Pół dnia i w strasznym upale (wbrew woli żony i syna) spędziłem w municypium rzymskim – Aquincum pod Budapesztem, skąd Walentynian I wyruszył na Kwadów – i cały dzień w Pompejach. W Paryżu odnalazłem rzymskie łaźnie (obecnie Hôtel de Cluny), gdzie z pewnością kąpał się ulubiony cesarz Profesora – Julian Apostata. W Splicie krążyłem po zaułkach starego miasta, wbudowanego w słynny pałac Dioklecjana, dokąd wycofał się po abdykacji. Sam Rzym odwiedziłem dotąd 6 razy. Tych przeżyć było wielokrotnie więcej i zasługują na oddzielne omówienia. Nie przywiązuję się do jednego miejsca, ale do wielu miejsc znaczących. Antyk – tak jak w życiu Profesora Krawczuka – jest jednak stale obecny w moim życiu. Inaczej być nie może, skoro prawdziwa europejskość (nie ta brukselska) bazuje przynajmniej na 3 starożytnych filarach: greckiej filozofii, rzymskim prawie i judeochrześcijańskiej koncepcji człowieka. Ci, którzy o tym zapominają, najczęściej przeceniają dorobek Oświecenia. Ja i moi najbliżsi nosimy rzymskie i greckie imiona, a nie ma dnia, bym nie przeczytał czegoś na temat antycznej historii i filozofii.
Przystępując do pisania kolejnych prac (naukowych czy literackich) dotyczących Antyku, zawsze pamiętam o Profesorze Aleksandrze Krawczuku, któremu tyle zawdzięczam, a którego dotąd nigdy nie spotkałem. Choć… chyba raz się widzieliśmy. Było to w Krakowie około roku 2009. Podobnie jak Profesor jestem bibliofilem, toteż w różnych miastach odwiedzam lokalne księgarnie. Wówczas na Grodzkiej zapytałem, czy nie było tutaj Profesora (pisano bowiem właśnie w gazecie, że często tu przychodzi). Był! Udał się na Bracką. Tamże przed witryną spostrzegłem starszego mężczyznę z laską, który odpowiadał wizerunkowi zapamiętanemu z mediów, jednak wydawał się trochę za wysoki. Popatrzyliśmy na siebie. Nie zagadałem. I może popełniłem błąd. Już pewnie nigdy się nie spotkamy i nie przeprowadzę wywiadu z Aleksandrem Krawczukiem, może jednak On przeczyta ten tekst i dowie się, że istnieje jego sui generis student. Tymczasem życzę Profesorowi, aby stał się superstulatkiem, a potem – aby w dobrym zdrowiu został najstarszym żyjącym Profesorem w dziejach świata!
Mikołaj Juliusz Wachowicz
7 – 8 czerwca 2022
Foto z prywatnych zbiorów Autora. Lapidarium w Aquincum (2018).
[1] A. Krawczuk, Makrobiotyka [w:] „Stąd do starożytności”, Warszawa 1987, s. 65 – 66.
[2] Por. P. Korneliusz Tacyt, „Roczniki”, ks. XIII, 30, przeł. S. Hammer, Czytelnik 1957. Nastąpiło to w roku 56 n.e.
[3] Por. ibidem, ks. VI, 10. W roku 32 n.e.
[4] Dot. Eliusza Lamii w r. 34 n.e. Por. ibidem, VI, 28.
[5] W Wikipedii znajdujemy informację, że Profesor jest synem Dymitra i Marii. Taka para spoczywa na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Por. https://zck-krakow.pl/locator
[6] M. J. Wachowicz, „Powiedziałem wam wszystko co wiem. Jarosław Zieliński i jego pokolenie 1971”, s. 51, p. 23 (z jedną zmianą stylistyczną).
[7] Zob. M. J. Wachowicz, „Eskapizm w przeszłość”, https://sdp.pl/mikolaj-juliusz-wachowicz-eskapizm-w-przeszlosc/
[8] A. Krawczuk, Historia i literatura [w:] „Stąd…”, op. cit., s. 12 – 13.
[9] P. Majewski, „Stulecie Aleksandra Krawczuka”, https://kulturaliberalna.pl/2022/06/07/pawel-majewski-jubileusz-stulecie-urodzin-aleksander-krawczuk/
[10] A. Krawczuk, Wespazjan, cz. II [w:] „Poczet cesarzy rzymskich”, „Przekrój” nr 1886/1981, s. 11.
[11] Ibidem, Historia i literatura, op. cit., s. 20.
[12] M. Mazurek, Prof. Aleksander Krawczuk: W życiu robiłem, co do mężczyzny należy, 4 maja 2017, https://plus.gazetakrakowska.pl/prof-aleksander-krawczuk-w-zyciu-robilem-co-do-mezczyzny-nalezy/ar/12043348