Czasem stosuję w tytułach recenzji przenośnie, ale ten tytuł jest dosłowny. Nie odnosi się do walorów artystycznych spektaklu na scenie przy Wierzbowej, tylko do potrawy, którą widzowie są tam częstowani. I nie jest to jedyna atrakcja wieczoru w teatrze, a samo przedstawienie prowokuje do zastanowienia się nad rodzimą mitologią.

Do Teatru Narodowego na „Ułanów” w reżyserii Piotra Cieplaka wybrałam się prawie dwa lata po premierze. Nic to jednak, bo skoro spektakl pozostaje w repertuarze, to znaczy, że może kogoś jeszcze uda się do zobaczenia go przekonać. Oby tylko jedyną zachętą nie była degustacja naszej narodowej potrawy, smacznej zresztą i pasującej do konwencji.

Na Wierzbową warto się pofatygować choćby po to, żeby posłuchać, jak pięknie brzmi zrytmizowany, sylabiczny wiersz w bogatej i wieloznacznej polszczyźnie.

Jarosław Marek Rymkiewicz napisał tekst w 1974 r., a Piotr Cieplak z autorem scenografii Andrzejem Witkowskim odczytali go ponownie w kontekście dzisiejszych dyskusji o historii, gloryfikowania lub przeciwnie odbrązawiania bohaterów.

Rzecz dzieje się w dworku, w bliżej nieokreślonym czasie, wiadomo, że podczas jakiejś dawnej wojny. Do dworku, gdzie mieszka Zosia z Ciotunią przybywa w konkury Feldmarszał. Wprawdzie panna wie, że to obcy, ale jest mu nadzwyczaj przychylna, bo proroczo wyśniła, że ma urodzić dziecko. Kiedy już wydaje się, że z pomocą przybywają ułani, to okazuje się, że przeznaczony jej Lubomir od amorów, a tym bardziej żeniaczki ucieka. Jakieś rozwiązanie jednak znajduje. I kiedy wydaje się, że Zosia bliska jest spełnienia jednocześnie marzenia i posłannictwa, na scenie pojawia się ponownie jej prześladowca, a może wybawca. W kluczowych momentach do akcji wkracza Widmo. Atmosfera się zagęszcza. Wątki obyczajowe przeplatają się z historycznymi, a zakończenie nie jest jednoznaczne.

Tyle fabuła. Motywy znane i tak przemieszane, żeby widz zapomniał o szkolnej wiedzy i nasze narodowe dramaty odczytywał na nowo. W opisie spektaklu zamieszczonym na stronie Teatru Narodowego reżyser mówi o inspiracji Mickiewiczem, Gombrowiczem, Fredrą i Mrożkiem. Wydaje mi się, że można byłoby śmiało dorzucić jeszcze kilka nazwisk. Nie to jednak jest chyba najważniejsze, większym wyzwaniem okazało się znalezienie klucza do inscenizacji.

Przedstawienie rozpoczyna się w zatłoczonym foyer. Dlatego wielu widzów pierwszą scenę raczej słyszy niż ogląda. Kiedy zaś zostają zaproszeni do środka, czują się gośćmi w przestrzeni teatralnej, zachęcanymi żeby w dwóch przerwach nie tylko jeść wspomniany już bigos, ale także fotografować się w scenografii i dotykać rekwizytów. Nie chciałabym zdradzać zbyt wiele, więc wspomnę jedynie, że niektóre eksponaty są bardzo zabawne, a opisy do nich nader współczesne.

Podobnie zresztą, jak kostiumy, z wyjątkiem może Widma, który ma pół kostiumu z epoki, za to drugiej połowy nie ma w ogóle.

Symboliczne jest przede wszystkim czako, ale mamy także bocianie gniazdo i podwiązkę w barwach narodowych.

Zgodnie z powszechną dziś w teatrze tendencją widz ogląda szwy, co przynajmniej w jednej scenie – kiedy grany przez Arkadiusza Janiczka ordynans Jan przymierza ułański strój, nie zdejmując go ze stojaka, a potem razem z tym stojakiem umizguje się do Zosi – daje znakomity efekt, bo to bodaj najśmieszniejsza scena spektaklu. Dobrze w rolach komediowych czują się Anna Seniuk (Ciotunia) i Dominika Kluźniak (Zosia). Operują na cienkiej granicy parodii, nie przekraczając jej jednak. Narysowanej najgrubszą kreską roli Majora broni Piotr Grabowski. Grubiaństwo jego bohatera skonfrontowane z delikatnością i dandysowatym urokiem Lubomira (w tej roli Hubert Paszkiewicz) dobrze się sprawdza. Klasą dla siebie pozostaje Jerzy Radziwłłowicz wcielający się w tragikomiczną postać Feldmarszała. Zabawny mimo woli jest Mariusz Benoit jako Widmo. Na drugim planie, również jako łączniczki między sceną i widownią znalazły się Anna Ułas i Paulina Korthals.

Angażowanie publiczności sprawia, że teatr może niebezpiecznie dryfować w stronę widowiska, a nawet happeningu. Nie czyniłabym jednak w tym przypadku z tego zarzutu. Zdecydowanie bardziej przeszkadzały mi powtarzane kilkakrotnie gagi. Do trzech czwartych spektakl oglądało mi się bardzo dobrze. Szczerze żałuję, że czym bliżej końca, tym przedstawienie bardziej szło w groteskę. Przez to właśnie finałowa scena, nawiązująca dynamiką do często przywoływanej sceny chocholego tańca z zupełnie innego dramatu, nie dyskontuje nabudowanego wcześniej napięcia.

Forma w tym przypadku gubi treść. Co rzecz jasna nie przeszkadza mi spektakl szczerze polecić. Pomyślałam sobie również, że gdybym była nauczycielką polskiego, to jakoś tak przy omawianiu „Pana Tadeusza” wzięłabym klasę na „Ułanów”. Z jednego powodu, żeby przybliżyć młodzieży pojęcie krytycznego myślenia”, które to pojęcie standardowej szkole wciąż zdaje się być obce.

Dorota Bogucka

„Ułani”, tekst Jarosław Marek Rymkiewicz, reżyseria Piotr Cieplak, scenografia Andrzej Witkowski, obsada: Anna Seniuk, Dominika Kluźniak, Anna Ułas, Paulina Korthals, Jerzy Radziwiłłowicz, Piotr Grabowski, Arkadiusz Janiczek, Hubert Paszkiewicz, Mariusz Benoit, premiera 10 marca 2018 r. w Teatrze Narodowym.