Dziennikarze sportowi pożegnali Ferdynanda Sylwestra Grzeszczaka. Utytułowany sportowiec, dziennikarz i nauczyciel zawodu zmarł 18 października 2020 r. Sylwester Grzeszczak był reprezentantem Polski w rugby, zawodnikiem AZS AWF Warszawa, dwukrotnie zdobył z tą drużyną mistrzostwo Polski i wywalczył Puchar Polski. Był również prezesem Polskiego Związku Rugby.

Po zakończeniu kariery sportowej pracował w Telewizji Polskiej. Czternaście lat temu współtworzył TVP Sport, a następnie kierował działem transmisji tego kanału i był szefem ekipy podczas dużych imprez, takich jak m.in. Igrzyska Olimpijskie. Wychował całe pokolenie komentatorów sportowych, ucząc przede wszystkim rzetelności dziennikarskiej. Dziś wspominają go z wielkim żalem, podkreślając, że był człowiekiem honoru i zawsze grał fair.

Tak na stronie www.sport.tvp.pl wspomina Go Jacek Dąbrowski, dziennikarz TVP Sport

„Kilka dni po Dniu Nauczyciela odszedł od nas nauczyciel zawodu kilku pokoleń dziennikarzy Redakcji Sportowej TVP. Ferdynand Sylwester Grzeszczak.

Zmarł Ferdynand Sylwester Grzeszczak

Sylwester, Sylwek, bo pierwszego imienia nie lubił i nie używał. Były rugbysta, wieloletni prezes Polskiego Związku Rugby, ale nade wszystko wybitny dziennikarz sportowy, związany przez całe dekady z Telewizją Polską.


Po raz pierwszy zetknąłem się z nim niemal równo 27 lat temu. Zasiadał w komisji oceniającej kandydatów, którzy zgłosili się do ogłoszonego na antenie TVP konkursu. Byłem jedną z dziesięciu osób wybranych do pracy w Redakcji Sportowej spośród setek chętnych. I tak jak pozostali szczęśliwcy – m.in. Maciek Kurzajewski, Jacek Jońca, Łukasz Nowicki, Grzegorz Jankowski i Grzegorz Płaza, musiałem także wyjść zwycięsko z testu wiedzy sportowej. Czyli odpowiedzieć na pytania zadawane przez pana Sylwestra. Pamiętam je do dziś. To najtrudniejsze brzmiało: jaki kraj reprezentuje Colin Jackson w Igrzyskach Wspólnoty Brytyjskiej? Nie byłem w stu procentach pewny, ale odpowiedziałem prawidłowo, wyczuwając podchwytliwość: Walię.


Takich zaskakujących pytań, zmuszających do myślenia i poszerzania wiedzy sportowej, słyszałem w późniejszych latach od pana redaktora mnóstwo. Był bardzo surowym przełożonym. Przesiadywał w redakcji do późnego wieczora, czekając na zakończenie ostatniego programu sportowego w danym dniu. Wychodził wtedy z gabinetu i paląc papierosa (takie czasy) czekał na powracających do newsroomu „delikwentów”. Już z daleka widać było czy ma zastrzeżenia, czy nie. Na ogół miał. Ale nigdy nie opierał krytyki na subiektywnych odczuciach i emocjach. Zawsze była ona czysto merytoryczna i niezwykle cenna. Bo czegoś uczyła.

Mimo takiej roli w redakcji wszyscy Go uwielbialiśmy. Nie tylko dlatego, że nigdy, nawet w szczycie surowości, nie przestawał traktować nas fair i zawsze chciał po prostu czegoś nauczyć. Ale przede wszystkim ze względu na jego fantastyczne, niebanalne poczucie humoru. Był kopalnią anegdot i będących do dziś w obiegu powiedzonek. Jednemu z kolegów, gdy się nieco zapuścił, rzucił kiedyś: „Nie stawajcie profilem”. A jedną z rozmów ze mną zaczął bez zwyczajowo grzecznościowych zwrotów: „Kara musi być. Pojedziecie do Włocławka”. W ten sposób poinformował mnie, że będę wydawcą na wozie jednego z meczów koszykarzy Anwilu. Z kolei o tym, że mam jechać na zimowe igrzyska olimpijskie do Nagano dowiedziałem się od niego mniej więcej tak: „Kolego Dąbrowiecki” – Sylwek uwielbiał celowo przekręcać nazwiska i zwracać się żartobliwie per wy – przynieście mi jak najszybciej 4 zdjęcia paszportowe”. Zaskoczony odpowiedziałem: „Ale po co? Panie Sylwku?”. „Nie wnikajcie. Przynieście”.


O tym co prawie 23 lata temu działo się w Japonii mógłbym napisać książkę. Redaktor Grzeszczak pełnił tam funkcję szefa ekipy TVP i nie było dnia bym nie pękał ze śmiechu słuchając niesamowicie dowcipnych, ale też inteligentnych uwag. Chociażby o „szczotkujących” kobietach w curlingu, debiutującym wówczas w programie olimpijskim. Często chodziliśmy razem coś zjeść i nigdy nie mógł się nadziwić, ile jestem w stanie w siebie zmieścić. „Dąbrowiecki. Wy chyba jeszcze rośniecie”. Jako jego asystent w pracy i sąsiad w apartamencie w wiosce dla mediów spędzałem z nim całe dnie. I nabrałem do niego nie tylko jeszcze większej sympatii, ale i szacunku.


Ten szacunek w miarę upływu lat rósł jeszcze bardziej. U wszystkich. Bo Pan Sylwester stał się mentorem, surowym, ale uczciwym przełożonym, którego uwag i rad po prostu się słuchało, wyciągając wnioski. Ale mimo różnych „masek”, które zakładał, pozostał przede wszystkim Sylwkiem – fantastycznym, pełnym poczucia humoru starszym kolegą z pracy. Wspaniałym, uczciwym człowiekiem. I takim Go już na zawsze zapamiętam…”

Fot. archiwum Jacka Dąbrowskiego

Jacek Dąbrowski

 żródło: TVP Sport